Już jakiś czas nie byłem w tamtych okolicach, więc z chęcią przejechałem przez las, a w lesie koło kotowic jak zwykle piękne błoto. Oprócz mnie z BS pojwił się Platon. Na moście kolejowym czekaliśmy ładną chwilę, bo kolega na szosówce złapał kichę w przednim kole.
Od ostatniej mojej wizyty w tamtejszym lesie nie padało, więc myślałem, że błoto trochę przeschło. Nic bardziej mylnego, błoto jeszcze większe niż ostatnio, musiało padać. Często jest tak, że w centrum miasta nie pada, a na obrzeżach owszem.
Wyjeżdżam w góry, nie będzie mnie więc do końca sierpnia, wpisów również. see you
Szybki dojazd do lasu, następnie pokręciłem się po nim przez godzinkę. Parę fajnych podjazdów i zjazdów, do tego piaszczyste ścieżki podobnie jak w lesie koło Obornik Śląskich. Na skraju lasu wojskowy teren otoczony płotem z drutem kolczastym. Wszędzie tabliczki zakaz wstępu. Polskie wojsko to śmiech i satyra. Wzięli by się lepiej za pomoc powodzianom, a nie siedzieli i pili w zamkniętych bazach/koszarach.
Jak zwykle pełno błota, komarów i żywej duszy poza wędkarzami. Las ten sprawia wrażenie ponurego i ciemnego. Co najgorsze widać już opadłe liście - idzie jesień :/
W skrócie: lajtowym tempem minęliśmy las osobiwicki (kolega zalicza glebę na zjeździe z szańca szwedzkiego) i rędziński, o dziwo wał nad Widawą został skoszony. Mostkiem kolejowym pokonaliśmy Widawę i ruszyliśmy w stronę żwirowni. Kolega Chaozz nieźle nas wmanewrował w piękne błoto rozjeżdżone przez ciężarówki – masakra. Błoto płytkie i płynne. Po krótkiej chwili cały rower oblepiony warstwą owego błota. Hamulce ocierają, napęd płacze, a spd nie dają się wpinać. Trasa wzdłuż widawy mocno zarośnięta z powalonymi konarami. Dzisiejsza trasa mocno okrojona. W drodze powrotnej zajechałem na myjnie i rower, w szczególności napęd już czyste, bo do domu raczej nie zostałby wpuszczony w takim stanie.
Na wysokości Paniowic po szosie mknęły w odstępach 3 pociągi około 10 osobowe. Jadąc dalej, mijałem kolejnych maruderów w małych grupka i pojedynczo. Koło torów kolejowych minął mnie 4 lub 5 już pociąg ok 12 osobowy, a następnie pojedynczy kolarze. Przegląd sprzętu od karbonowych obręczy w kolarzówkach do trekingów. Byłem mocno zdziwiony ilością osób na wspólnej jeździe. Okazało się, że biorą udział w szosowym wyścigu - bo nie wieżyłem, że tak duża ilość szosowców może razem się ustwiać na wspólne jazdy.
Trzeci etap, dystans klasyczny, w paśmie Kozie Czuby. Padający cały czas deszcz nie przeszkodził zawodnikom ukończyć etapu. Tym razem trasy były z dużym przewyższeniem, a drogi rozmokły i były bardziej gliniaste. Na zjazdach pokrytych gliną było bardzo ślisko, podobnie na mokrej trawie. Miejscami drogi mocno zarośnięte, wręcz trudno przejezdne. Na trasie pełno kałuż i trochę błota, chociaż raz nie zwracałem na nie uwagi i jechałem centralnie po nich. Teren bardzo ciekawy, lepszy nawet od lasu bukowego. Po powrocie do bazy rower był mega zabłcony, a ja cały mokry. Stopy pływały w butach. Po raz pierwszy od początku lata było mi zimno, wręcz zacząłem się trząść. Po umyciu roweru wężem przyszedł czas na zakończenie imprezy.
Wynik: biorąc pod uwagę 3 etapy zająłem 5 miejsce w kategorii M-21.
Mały filmik, który od niechcenia zrobiłem:(z wczorajszych etapów)
Mistrzostwa Dolnego Ślaska w Rowerowej Jeździe na Orientację.
Pierwszy etap na dystansie średnim, odbył się w lesie obok Obornik Śląskich. Pogoda była upalna, 35 stopni. Teren był pagórkowaty, drogi momentami mocno zapiaszczone, co skutecznie utrudniało jazdę. Temperatura ostro dała mi w d..., takiego braku mocy w nogach dawno nie czułem. Teren porównywalny z lasami wilczyńskimi.
Drugi etap - sprint. W czasie wyścigu przechodził front atmosferyczny, była słaba burza z deszczem, ale nikt się nie poddał. Teren sprintu był bardziej płaski, za to bardzo piaszczysty. Największym problemem były mocno zarośnięte, nierówne ścieżki.
Podczas pierwszego dnia był pot, krew i łzy. Pot przy 35 stopniach temperatury, krew od gałęzi zarastających ścieżki i łzy od deszczu zalewającego oczy.