Po 3 tygodniach kolarskich emocji dziś zakończył się 98 Tour de France. Zasłużone zwycięztwo odniósł Cadel Evans. Jak co roku w dniu zakończenia Touru zrobiło mi się smutno, że to już koniec i na kolejny trzeba czekać cały rok.
Bardzi lubię ostatni etap Wielkiej Pętli, kolarze nie ścigają się już o zwycięztwo, był na to czas przez 3 tygodnie wyścigu. Jak zwykle nie zabrakło na dzisiejszym etapie lampki szampana.
O stanięciu w tym miejscu marzy chyba każdy - tu ma się u stóp cały kolarski świat.
Cadel Evans ("pekińczyk") wygrał dziś Tour de France! Cieszę się z tego, bo zasłużył na to, w odróżnieniu od braci Schlecków. Szkoda Contadora, ale wygrał Giro we wspaniałym stylu co kosztowało go zbyt wiele sił.
Przez całe ostatnie 3 dni padało we wrocławiu i było 13 stopni (w lipcu!), więc nie dało rady jeździć. Wcześniej zafundowałem sobie tydzień "nierowerowych wakacji", które w gruncie rzeczy były mi trochę potrzbne, bo byłem już zmęczony. Dziś lekko, z większą kadencją na rozruszanie się.
Bardzo dobra przejrzystość powietrza, Ślężę widać było jak na dłoni, Góry Sowie również dobrze, zobaczyłem również Śnieżkę, co rzadko się zdarza, wszak to równe 100 km. Szkoda, że nie miałem aparatu ale to zbędny ciężar podczas jazdy.
Jutro rusza 98 Tour de France. Cały rok czekania i to już jutro. Contador wygra, tak jak Giro. Nikt mu nie zagrozi, on nie ma z kim przegrać.